Moja kariera w FM 2016 #113: Piąty tytuł na dziesięciolecie

Meta majaczyła już na horyzoncie i biegacze wchodzili na ostatnią prostą. Wśród nich też niezmiennie nieporadne i niepewne Paris FC. Nijak nie przypominaliśmy zespołu, który w teorii miał na stałe zagościć w czubie tabeli Ligue 1. Byliśmy nerwowi i nawet ze słabym Clermont musieliśmy gonić wynik. Gdyby nie gole Fehama i Hody w drugiej połowie, pewnie już w tym momencie pożegnalibyśmy się z szansami na Ligę Mistrzów.

Jak na złość tymczasem nasi głównie rywale podwyższali poprzeczkę. Marsylia ograła Paris Saint-Germain 2:1 na Stade Velodrome, odsuwając w czasie mistrzowską fetę gości, a Rennes potrafiło uporać się z wiceliderem z Monaco. Giganci nam nie pomagali. Po naszej odpowiedzi, wygranej nad Saint-Etienne 2:1, do której poprowadzili nas Camara i Gomelt, sytuacja w tabeli Ligue 1 prezentowała się następująco.

Do końca rozgrywek pozostały dwie rundy. Paris FC grało z celującym w przyklepanie tytułu Paris Saint-Germain i ósmym Olympique Lyon. Rennes miał na rozkładzie Guingamp i Lens, a więc średniaków z myślami o urlopami. Marsylia musiała rozprawić się z Nantes i Monaco. Patrzyłem w ten kalendarz i widziałem czarny scenariusz, w którym wypadamy poza piątkę. Obiektywnie oceniając, na punkty w derbach nie liczyłem. Musiałem wierzyć, że ogramy Lyon, a Monaco spręży się i nie pozwoli pokonać Marsylii. Na wyprzedzenie Rennes przestałem liczyć.

Konieczność dzielenia uwagi pomiędzy Ligue 1 i Ligę Europy irytowała mnie. Byłem zły na siebie i trochę na piłkarzy, że nie potrafiliśmy wcześniej zapewnić sobie spokojnego finiszu rozgrywek na krajowym podwórku. Cholerny Puchar Narodów Afryki. Przeklęte problemy z napastnikami. Racing Lens tymczasem mógł krzyknąć „wszystkie ręce na pokład, startujemy po finał Ligi Europy”. Walka z takim przeciwnikiem nie jest niczym przyjemnym.

I niezbyt przyjemna była wizyta na Stade Felix-Bollart. Jakościowo byliśmy lepsi, kolejny raz w tym sezonie, ale to rywal trafił w 3 minucie do siatki i później miał wystarczająco dużo szczęścia, by to 1:0 utrzymać. W rewanżu musieliśmy przypomnieć sobie, jak robić widowisko, jednocześnie tracąc względnie mało goli. Jakoś miałem problem, by sobie to wyobrazić…

Bitwa nerwów i niespodziewani herosi

Na szczęście w obwodzie był jeszcze plan B, a więc odrobienie strat i zabranie przyjezdnych na losowanie miejsca finałowego w rzutach karnych. Gaston Camara trafił do siatki w 38 minucie i obiektywnie patrząc, był to jedyny wart wzmianki moment w tym obciążonym dużą stawką spotkaniu. I zaczął się konkurs jedenastek.

Wracający świeżo po kontuzji, pozbawiony rytmu meczowego Zapata na 1:0. Junior Moraes na 1:1.

Młody Mbodji pokazuje jaja – 2:1. Habran przegrywa z Sommarivą.

D’Arpino i Blin dorzucają po trafieniu. Nadal 3:2.

Hoda musi tylko trafić do siatki, jak setki razy wcześniej. Pudłuje. Zaiour wyrównuje stan rywalizacji na 3:3.

Camara i Gbamin gol. 4:4

Accardi i Crecco gol. 5:5.

Calabresi i Muller gol. 6:6. Pot leje mi się po plecach, jak widzę swoich obrońców podchodzących do karnych. W oczach mam wspomnienie wyczynu holenderskich defensorów z Euro 2000.

Zeravica nie wygląda na zestresowanego, ale w rzeczywistości umiera z przerażenia. I przegrywa starcie psychologiczne z Deschateaux. Nie wierzę w cud. Sommariva jednak karci mnie za ten brak wiary i broni strzał Chambona. Gra trwa dalej.

Amiot plasowanym strzałem na 7:6. Buisson skutecznie odpowiada. Trybuny gotują się od nerwów.

Do piłki zmierza młody Szwed Wallin. Nigdy nie był specem od karnych. Nie ma doświadczenia. Na papierze to wprost świetny kandydat do zmarnowanej jedenastki. Ale trafia. Pudłuje za to Diarra, bo kopie prosto w Sommarivę.

Wygrywamy po rzutach karnych I niespodziewanie bukujemy sobie bilety na finał Ligi Europy. Pierwszy w historii Paris FC. Jeśli nawet mnie zwolnią, będą jeszcze długo pamiętać, że byłem pierwszym, który zbliżył PFC do międzynarodowych sukcesów. Naszym rywalem w decydującym boju Arsenal, który pokonał w rewanżu 1:0 Liverpoolu po samobójczym trafieniu Emre Cana.

Znowu Paris Saint-Germain…

Nie mija 48 godzin od zakończenia stresującego, wyczerpującego fizycznie boju z Lens, a już musimy przywitać na Stade Chariety Paris Saint-Germain w derbach. Posyłam w bój tylko kilku zwycięzców sprzed dwóch dni. Reszta jest zbyt wyczerpana. Po drugiej stronie skład, który przeżył równie wiele w minionym tygodniu. PSG miało na wyciągnięcie ręki finał Ligi Mistrzów. Roztrwoniło jednak zaliczkę na Camp Nou. Po dwóch bramkach Suareza przegrało wymarzony awans. Teraz jest rozbite, wkurwione, zmotywowane i zamyślone. Jednocześnie.

Gdyby to był dowolny inny ligowy rywal, pewnie zagrałoby marnie. Tutaj jednak wie, że musi tylko zremisować, by nieco ulżyć skołatanym nerwom, upokarzając lokalnego rywala. Jeden zdobyty punkt i będzie mogło świętować tytuł na Stade Chariety w obecności dwudziestu tysięcy kibiców, z których zdecydowana większość ich nienawidzi.

Zeravica dwoi się i troi na skrzydle, ale zgarnia tylko tytuł gracza meczu. Nikt inny nie tworzy w ten wieczór historii. Konfrontacja kończy się bezbramkowym remisem. Kibice muszą przełknąć gorzką pigułkę, patrząc na przybijające piątki gwiazdy PSG. Laurent Blanc szybuje wysoko w powietrze, wyrzucany przez swoich podopiecznych. Na dziesięciolecie pracy z klubem zapewnił mu piąty z rzędu tytuł mistrzowski. Czuję, że niewidzialna ręka właśnie zaczyna zbijać gwoździami wieko…

Remis z mistrzem to małe pocieszenie, gdy główni rywale wygrywają…

Nie przegap nowego epizodu –  obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć kolejnych materiałów! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.

<——- Poprzedni odcinek  Następny odcinek —->

<—— Początek serii

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.